"Najważniejsze jest wygrywanie meczów u siebie"
Zapraszamy do przeczytania wywiadu z naszym trenerem - Marcinem Dymkowskim, który opowiada o swojej piłkarskiej i trenerskiej przeszłości oraz przyszłości Foto-Higieny w III lidze.
Dominik Czerenda: Na wstępie muszę oczywiście pogratulować awansu do III ligi, ale rozmowę chciałbym rozpocząć od przypomnienia naszym Czytelnikom początków pańskiej kariery piłkarskiej. Przy nazwisku Dymkowski widać kilka uznanych firm: Śląsk Wrocław, Odra Wodzisław Śląski, Lech Poznań i Pogoń Szczecin. Czy spełnił się pan piłkarsko?
Marcin Dymkowski: Dziękuję za gratulacje, które należą się całej drużynie i wszystkim osobom, związanym z gackim klubem. Zespół pokazał, jak w ciężkich chwilach należy walczyć. Na wysokości zadania stanęły też władze klubu, bo dzięki ich zaanagażowaniu i pomocy mogliśmy spokojnie trenować i grać, nie zajmując się tzw. problemami dnia codziennego. A co do mojej kariery piłkarskiej... Uważam, że jak na swoje możliwości psychofizyczne i zdrowotne, to osiągnąłem w futbolu jako zawodnik maksimum. Nie byłem nigdy jakimś wybitnym piłkarzem, np. ocierającym się o reprezentację Polski, ale myślę, że te 127 spotkań, jakie rozegrałem w ekstraklasie, dla wielu innych zawodników z ambicjami, jest rezultatem trudnym do osiągnięcia. Bezpośrednio zaznałem tego najwyższego w naszym kraju poziomu rozgrywek i dzięki temu mam pewne cenne doświadczenie, które mogę teraz przekazywać moim podopiecznym.
D.C.- Nowy etap pańskiej przygody z futbolem zaczął się niedaleko od miejsca, w którym jest pan dzisiaj, bo w pobliskiej Oławie...
M.D- Początki mojej stosunkowo krótkiej kariery trenerskiej, to praca z dziećmi we wrocławskiej Akademii Piłkarskiej "Olympic". Propozycja objęcia seniorskiej drużyny z Oławy wyszła od Zbigniewa Smółki, obecnego szkoleniowca ekstraklasowej Arki Gdynia. To on polecił mnie ówczesnemu zarządowi MKS Oława. Trenowałem jako zawodnik za jego kadencji w MKS, ale z powodu problemów zdrowotnych, tuż przed rozpoczęciem sezonu musiałem przerwać występy na murawie i "zawiesić buty na kołku". Po telefonie od Mariusza Pałuckiego, który wtedy prezesował w MKS, w zasadzie od razu się zgodziłem, mimo pewnych obaw, bo trenowanie seniorów to jednak nie to samo, co szkolenie zespołów młodzieżowych. Tę swoją pierwszą pracę jako trener seniorskiej drużyny miałem chyba udaną, bo przejąłem zespół po rundzie jesiennej, gdy miał niewiele punktów na koncie i był w strefie spadkowej, a wiosną udało się z niej wydźwignąć i utrzymać w trzeciej lidze. Niestety, tuż po zakończeniu rozgrywek ogłoszono upadłość klubu i rozwiązano w Oławie drużynę seniorów...
D.C.- Następnym przystankiem w karierze trenerskiej Macieja Dymkowskiego była Polonia-Stal Świdnica, którą prowadził przez pół roku. To stamtąd trafił do Foto-Higieny Gać, z trudną misją utrzymania zespołu w trzeciej lidze, która po sezonie miała być zreformowana i dlatego prawie pół tabeli spadało do niższej klasy...
M.D.- Czas spędzony w Świdnicy oceniam pozytywnie. Prezes Polonii Marek Stachurski darzył mnie pełnym zaufaniem. W przerwie zimowej otrzymałem jednak bardzo ciekawą ofertę pracy w Foto-Higienie Gać, którą ciężko mi było odrzucić. Miałem bowiem trafić do dobrze poukładanego finansowo klubu, w dodatku położonego bardzo blisko Oławy, w której mieszkam na stale od kilku lat. Wkrótce miałem też zostać tatą, a w takiej sytuacji bliskość rodzinnego domu jest bardzo ważna. To wszystko razem wzięte zadecydowało o tym, że przyjąłem ofertę od działaczy Foto-Higieny. Postawili mi jednak bardzo trudne zadanie, prawie niemożliwe do zrealizowania w zwężonej rundzie rewanżowej, bo jeszcze jesienią rozegrano awansem dwie wiosenne kolejki. Zrobiliśmy wszystko, co było w naszej mocy, ale niestety, nie udało się osiągnąć zakładanego celu. Gdyby oceniano nas tylko po rundzie wiosennej, to zajęlibyśmy piąte miejsce i pozostalibyśmy w trzeciej lidze. Myślę, że tym właśnie kierowali się szefowie klubu, przedłużając ze mną kontrakt na następny sezon, mimo spadku do czwartej ligi. Efekty ciężkiej pracy drużyny pod moim kierunkiem, zapoczątkowane jeszcze w trzeciej lidze, zaprocentowały w czwartej. Na tym poziomie rozgrywek rundę zasadniczą wygraliśmy w cuglach. Po 18. kolejce mogliśmy już myśleć o meczu barażowym z rezerwą lubińskiego Zagłębia. Tak naprawdę przegraliśmy ten pojedynek na własne życzenie. Straciliśmy dość szybko pierwszego gola, ale potem zmarnowaliśmy kilka stuprocentowych sytuacji. Zagłębie tuż przed końcem szczęśliwie zdobyło dwie bramki i tym samym nasz całosezonowy wysiłek w ciągu kilku zaledwie minut został zupełnie roztrwoniony... No cóż, w piłce najważniejsze jest to, co wpadnie do bramki. Ten trzebnicki mecz barażowy źle rozegraliśmy przede wszystkim z powodu bardzo kiepskiej skuteczności. Od 60 minuty nie schodziliśmy z połowy przeciwnika, ale nie potrafiliśmy trafić do siatki rywala. Ten poprzedni sezon był dla nas raczej nieudany, bo przecież nie awansowaliśmy do trzeciej ligi, co było naszym głównym celem. Uważam jednak, że nie można go jednak tak całkowicie dyskredytować, bo przecież zdobyliśmy wówczas okręgowy Puchar Polski i zagraliśmy w finale regionalnym tych rozgrywek.
D.C- No i chyba dlatego władze klubu ponownie postawiły na Marcina Dymkowskiego, chociaż po raz drugie nie udało mu się zrealizować postawionego zadania...
M.D- Tuż po przegranym barażu z Zagłębiem nie było żadnego oddźwięku i dość długo nie wiedziałem, co dalej ze mną będzie. Musieliśmy chyba wszyscy przez pewien czas ochłonąć. No i był jeszcze ten protest, ostatecznie nieskuteczny, związany z nieprawidłową numeracją rezerwowego gracza lubińskiej drużyny. Dopiero jak się to wszystko przekotłowało, otrzymałem sygnał od szefów klubu - Tomasza Ludy i Jana Kownackiego, z którego wynikało, iż nadal widzą mnie w roli trenera Foto-Higieny. Ta ich cierpliwość i swoista determinacja, by nadal stawiać na mnie, w końcu się wszystkim opłaciła. W myśl zasady "do trzech razy sztuka", tym razem wypełniłem postawione zadanie i to w pewnym sensie przedterminowo, bo już po pierwszym meczu barażowym.
D.C.- W zakończonym niedawno sezonie prowadził pan mocno przemeblowany i odmłodzony zespół. Czy to było powodem tej bardzo nerwowej końcówki rundy zasadniczej? Rezerwa wrocławskiego Śląska mocno deptała wam po piętach, a ostatecznie udało się ją pokonać tylko dzięki korzystniejszemu bilansowi bramek w bezpośrednich pojedynkach...
M.D.- To był sezon wielkich niewiadomych, bo przed jego rozpoczęciem straciliśmy 10 podstawowych i bardzo doświadczonych zawodników. Złożyliśmy więc na nowo drużynę z młodych chłopaków, z których większość dopiero rozpoczynała swoją przygodę z seniorską piłką. Początek był ciężki, bo przegraliśmy na inaugurację w Trzebnicy z Polonią, która później okazała się dość przeciętnym czwartoligowcem. Potem jednak niemal cały czas zwyciężaliśmy, a mecze wygrywane w końcówkach dodatkowo podbudowywały chłopaków. Na starcie rundy wiosennej byliśmy już drużyną z renomą i każdy rywal mocno się nas obawiał. Spore ukłony należą się chłopakom, którzy w ciężkiej sytuacji pokazywali, że potrafią grać w piłkę i wygrywać mecze. Oparli się też tej bardzo silnej presji, jaką wywierał na nich Śląsk Wrocław. W pewnym momencie wyglądało to tak, jakby cały region dolnośląski był za awansem wrocławian. Ostatecznie jednak wygrał ten zespół, który nie tylko chciał wywalczyć mistrzostwo i awansować, ale był do tego zadania po prostu lepiej przygotowany...
D.C.- W całym sezonie zmagaliście się z problemami kadrowymi, wynikającymi z kontuzji wielu graczy, co przy dość wąskiej kadrze klubowej było sporym wyzwaniem...
M.D.- To była niesamowita sprawa, bo jako lider i drużyna, która walczy o awans, na niektóre mecze jeździliśmy z trzynastoma zawodnikami. Z reguły w kadrze meczowej mieliśmy maksymalnie 16 zawodników, ale jakoś daliśmy sobie z tym radę. Jedną z zasad, którą przekazuję podopiecznym na treningach, jest to, że jeśli jakiś zawodnik nie wystąpi w pierwszym składzie na inaugurację rundy, to wcale nie oznacza, iż nie rozegra sezonu życia. Tak było w przypadku Kamila Dołgana. On był na początku tym trzecim wyborem, a na koniec sezonu stał się naszym podstawowym obrońcą...
D.C.- Po krótkim okresie urlopowym wróciliście do treningów. Teraz głównym problemem kadrowym są tzw. młodzieżowcy, bo w trzeciej lidze musi grać w drużynie w całym spotkaniu przynajmniej dwóch takich piłkarzy...
M.D.- Do niedawna jedynym zawodnikiem młodzieżowym był u nas Michał Grochowski, ale właśnie skończył ten wiek. Dlatego od początku przygotowań do rozgrywek trzecioligowych mieliśmy na treningach wielu nowych młodych piłkarzy. Niestety większość z nich nie jest jeszcze gotowa na grę w seniorach. Kilku jednak zostało i mam nadzieję, że ci chłopcy, którzy będą grali w pierwszej drużynie, znajdą się tam z powodu dobrej gry, a nie dlatego, że są zawodnikami młodzieżowymi...
D.C.- O co, według pana, Foto-Higiena będzie grała w III lidze i na co ją teraz stać?
M.D.- Przeskok z czwartej ligi do trzeciej jest bardzo duży, znacznie większy niż z trzeciej do drugiej. Dla rozwoju zawodników, trenerów i klubów, reorganizacja rozgrywek wyszła na plus. Można pozyskać wielu sponsorów, którzy chętniej wspomagają ten poziom rozgrywek. Wiele zespołów trzecioligowych to znane piłkarskie marki. Stąd łatwiej jest też przebić się do w pełni profesjonalnych klubów, nawet do ekstraklasy, czego bardzo świeżym przykładem jest Maciej Firlej ze Ślęzy Wrocław, który po bardzo udanym poprzednim sezonie w trzeciej lidze, gra teraz w ekstraklasowej Koronie Kielce. A co do naszych szans w nowym sezonie i w nowym otoczeniu, to dużo zależy od tego, jakim ostatecznie składem będę dysponował. Czekają nas dalekie wyjazdy, nawet po 300-400 km, więc zwyciężanie na obcym terenie po takich podróżach będzie bardzo trudne. Ważne więc będzie wygrywanie meczów u siebie i jeśli to się powiedzie, to nie powinno być źle. Naszym podstawowym zadaniem będzie utrzymanie zespołu w trzeciej lidze na kolejny sezon.
D.C.- Przedstawiciele wielu klubów, przyjeżdżających do Gaci, chwalili zaplecze treningowe Foto-Higieny. A jak pan je ocenia?
M.D.- Przychodząc do Gaci, wiedziałem na czym opiera się miejscowy klub. Dla każdego trenera, marzącego o zawodowym sukcesie, baza treningowa oraz stabilność finansowa klubu są bardzo ważne. Mamy dwa boiska - główne i treningowe - z oświetleniem, a także halę sportową z siłownią. To wszystko jest na miejscu. Niektóre zespoły pierwszoligowe nie mają takiej bazy, jak my. Powtarzam chłopakom, że chociaż nasz klub pochodzi z wioski Gać, to nie oznacza, ze jesteśmy wiejską drużyną, która drży przed każdym miejskim zespołem.
D.C.- Jakie jest najważniejsze marzenie trenera Marcina Dymkowskiego?
M.D.- Rodzinne to takie, żeby wybudować dom i zasadzić drzewo, oraz spłodzić syna, bo dwie córki już mam. Niestety, żona powiedziała, że już dość, więc to marzenie w pewnej części już mi się raczej nie spełni. Zawodowo chciałbym dojść do ekstraklasy, bo mam w niej za sobą grę jako zawodnik, a teraz chciałbym posmakować także funkcji trenera na tym najwyższym poziomie rozgrywkowym w Polsce. To są jednak plany dalekosiężne. Na teraz natomiast chciałbym, żeby gra Foto-Higieny w trzeciej lidze sprawiała przyjemność wszystkim jej sympatykom...
D.C. Na pewno będzie sprawiała, gdy po dobrze przepracowanym okresie przygotowawczym do sezonu, drużyna będzie wygrywała, czego jej piłkarzom, panu, działaczom i kibicom serdecznie życzę!
M.D. - Dziękuje i pozdrawiam wszystkich czytelników.
Komentarze